Czy diagnozy psychiatryczne to współczesne etykiety społeczne?
W świecie psychologii i psychiatrii diagnoza uchodzi za niezbędny krok do zrozumienia pacjenta i dobrania odpowiedniego leczenia. Ale czy na pewno? A może etykieta, którą nadajemy człowiekowi, staje się jego więzieniem zamiast drogowskazem?
Życie pod ciężarem etykiety
Kiedy ktoś słyszy: „Masz depresję”, „Masz zaburzenie osobowości borderline”, czy naprawdę dostaje odpowiedź na swoje cierpienie? Często diagnoza działa jak stempel — nagle pacjent zaczyna patrzeć na siebie wyłącznie przez pryzmat choroby. Zaczyna wierzyć, że każda emocja to objaw, a każdy problem — patologia.
Pytanie brzmi: czy diagnozy leczą, czy raczej zamykają człowieka w szufladce?
Kiedy diagnoza staje się usprawiedliwieniem
Zdarza się, że etykieta choroby staje się tarczą, za którą można się schować. „Nie mogę pracować, bo mam depresję”. „Ranię innych, bo mam borderline”. To zwalnia z odpowiedzialności, a jednocześnie utrwala schematy, z których rzekomo mieliśmy się leczyć.
Czy zatem diagnoza niekiedy bardziej utrwala cierpienie niż je łagodzi?
Rynek chorób psychicznych
Nie sposób pominąć faktu, że każda nowa kategoria diagnostyczna to potencjalny rynek: nowe leki, nowe terapie, nowe szkolenia dla terapeutów. Pojawia się więc niebezpieczne pytanie: czy naprawdę mamy coraz więcej zaburzeń, czy po prostu ktoś znalazł sposób, by na tym zarabiać?
A gdyby nie diagnozować?
W niektórych nurtach psychoterapii diagnoza nie odgrywa centralnej roli. Tam człowiek nie jest „pacjentem z depresją”, lecz osobą, która cierpi, bo straciła sens, więzi, poczucie sprawczości. To podejście, które widzi w człowieku nie chorobę, ale historię życia.
I tu rodzi się pytanie do czytelnika:
Czy diagnozy psychiatryczne naprawdę pomagają zrozumieć człowieka, czy raczej produkują nowe etykiety, które społeczeństwo wykorzystuje do kontrolowania i kategoryzowania jednostek?